Poszalałam ostatnio na telefonie i ściągnęłam sobie dwie super apki. W każdym razie mnie wydają się super.
Jedna to aplikacja służąca śledzeniu snu. Dokładniej faz snu. W teorii ma to wyglądać tak, że ustawiany poprzez tą aplikację budzik (z półgodzinnym zapasem) dzwoni w najbardziej właściwym czasie, po przejściu wszystkich faz snu. Dzięki temu budzimy się łatwiej i jesteśmy bardziej wypoczęci. Aż mnie palce swędziały z niecierpliwości żeby przekonać się jak jest z praktyką. W praktyce jednak w weekend zadziałała aplikacja Maja, która bierze pod uwagę tylko i wyłącznie fazy snu własnego. Wszystkie mamy kilkulatków aż za dobrze wiedzą co mam na myśli ;)
Dzisiaj budzik zadzwonił mniej więcej w połowie zakresu i mam wrażenie że wstawało mi się dość dobrze. Oczywiście włączyłam 10minutowe dosypianie. A jakże. Nie byłabym sobą. W każdym razie po tych 10 minutach wstałam bez większych oporów. Żeby jednak pochwalić, a nawet polecić ten telefoniczny gadżecik muszę mieć pewność że to nie było placebo. Będę obserwować efekty i na pewno dam znać jak mi się to podoba :)
A teraz druga zabaweczka - krokomierz. Z czym to się je każdy wie. Sama nazwa nie pozostawia zbyt dużego pola dla wyobraźni. Aplikacja prosta, przejrzysta. Kroki mierzy dość dokładnie - chodziłam z telefonem w ręce i sprawdzałam hihi. Przy okazji przelicza kroki na metry/kilometry (trzeba tylko podać długość własnego kroku) oraz na spalone kalorie.. Założyłam sobie w pierwszym dniu 5 tysięcy kroków (było już popołudniu) i oczywiście szybko przekonałam się że chodzę znacznie mniej niż mi się wydawało. Uparłam się na te pięć tysięcy, zebrałam w sobie i zrobiłam spacer na Kopiec! Jak ja dawno tego nie robiłam. Kiedyś to była moja ulubiona forma nauki bądź "myślenia" a może lepiej powiedzieć "rozmyślania". Cel osiągnęłam a nawet przektroczyłam :)
Nie wiem jak długo sama aplikacja będzie mnie mobilizować do zwiększenia użycia nóg własnych jako środka transportu, na chwile obecną daje mi kopa. Dzisiaj znów pewnie na Kopiec się wybiorę, no chyba że warunki będą niesprzyjające (preferuję w tym czasie "wolną chatę" bo jakoś tak głupio przy kimś walcować dookoła fotela hihi)
Miłego tygodnia
doominion
poniedziałek, 28 października 2013
piątek, 25 października 2013
Zastaw się, a poskarż się?!
Dużo się ostatnio mówi o pozytywnym myśleniu. Na fali
słynnego „The Secret”, wszędzie można znaleźć rady jak pokochać siebie i swoje życie:
na FB, w tekstach piosenek, w całej masie artykułów, szkoleń, poradników. Młode
pokolenia nie chcą się już zamartwiać, narzekać i narzekania słuchać. Fajnie. Jako urodzonej optymistce podoba mi się ta „moda”. Jestem całą sobą na TAK! J
Niestety, na co dzień obserwują coś zupełnie innego …masę
ludzi myśli o sobie, jako o pozytywnie nastawionych, ale chyba nie do końca
jest świadomych własnych myśli i słów.
Jestem zatwardziałym użytkownikiem Komunikacji Miejskiej,
więc mam okazję, na co dzień słyszeć znacznie więcej niż bym chciała haha. I
żeby nie było – NIE siedzę z uchem nastawionym na odbiór. Zazwyczaj zatapiam
się w jakiejś lekturze lub słodkiej drzemce. Często jednak nie słyszeć się nie
da. No zresztą sami wiecie ;) I dzisiaj właśnie miałam wątpliwą przyjemność
wysłuchania rozmowy dwóch nie aż tak Starszych Panów. To była cała litania.
Ufff! Wszystko źle, tragicznie do… kitu… praca, zdrowie, czasy, rząd i nie wiem,
co tam jeszcze. Generalnie nawet nie zwróciłabym na ten wywód uwagi gdyby nie
powtarzające się co parę zdań: „Ja nie narzekam”!, „Ja się nie skarżę!”
….taaaa…
A kiedy idę przez miasto z bananem na twarzy ludzie jakoś
tak dziwnie się na mnie patrzą ;). Choć zdarzało się, że ktoś tym uśmiechem
odpowiedział i to było super!
Mam nadzieję, że moda na radość życia rozprzestrzeni się i
dotrze do coraz większej ilości ludzi nie tylko tak z pozoru, ale tak w środku
też.
Czego sobie i wam gorąco życzę.
MIŁEGO Weekendudoominion
poniedziałek, 21 października 2013
Sztuka Wyrzucania
Wbrew pozorom wcale nie taka prosta sprawa. Od dwóch miesięcy próbuję się rozprawić z naszym dobytkiem, w efekcie przekładając większość rzeczy z miejsca na miejsce niezdolna do podjęcia ostatecznej decyzji. Bo niby skoro nie przeniosłam tego przez ostatnie właściwie 4 miesiące, skoro przez ten czas nie było mi zupełnie potrzebne to jakie są szanse, że wogóle potrzebne będzie? (Wykluczam tutaj zupełnie rzeczy użytku sezonowego - ich przydatność zweryfikuje dopiero odpowiednia pora roku). I już, już prawie decyduję o pozbyciu się tego czy tamtego kiedy kiełkuje myśl: "A jeśli jednak, to co?" Nie wspominając już o pomysłach "a jak by to tak przerobić?... " Zgroza!!!
A na dokładkę moja sentymentalna natura nie chce rozstać się z całą masą bezużytecznych drobiazgów.
Tak, człowiek jest straszliwie przywiązującym się stworzeniem. Przywiązujemy się do ludzi, do miejsc, do rzeczy... Do tych ostatnich wbrew pozorom wcale nie najmniej. Paradoksalnie podziwiamy postacie outsiderów, wolnych duchów, którzy nie potrzebują nic poza tym co mogą w każdej chwili ze sobą zabrać. No... przynajniej ja zawsze podziwiałam. Teraz zaś dobitnie przkonuję się, że ze mnie żaden niebieski ptak nie jest, że materializm nieźle mnie sobie owinął wolkół paluszka.
Nic to, bedę walczyć z tym całym graciarstwem dalej.
Howk
pst. żeby nie było kilka reklamówek klamotów w sobotę poleciało precz
Teraz z innej beczki: Popełniłam pierwsze dwa chlebki w mojej kuchennej karierze
focia kiepskiej jakości ale i tak jestem z siebie dumna
miłego tygodnia
doominion
A na dokładkę moja sentymentalna natura nie chce rozstać się z całą masą bezużytecznych drobiazgów.
Tak, człowiek jest straszliwie przywiązującym się stworzeniem. Przywiązujemy się do ludzi, do miejsc, do rzeczy... Do tych ostatnich wbrew pozorom wcale nie najmniej. Paradoksalnie podziwiamy postacie outsiderów, wolnych duchów, którzy nie potrzebują nic poza tym co mogą w każdej chwili ze sobą zabrać. No... przynajniej ja zawsze podziwiałam. Teraz zaś dobitnie przkonuję się, że ze mnie żaden niebieski ptak nie jest, że materializm nieźle mnie sobie owinął wolkół paluszka.
Nic to, bedę walczyć z tym całym graciarstwem dalej.
Howk
pst. żeby nie było kilka reklamówek klamotów w sobotę poleciało precz
Teraz z innej beczki: Popełniłam pierwsze dwa chlebki w mojej kuchennej karierze
focia kiepskiej jakości ale i tak jestem z siebie dumna
miłego tygodnia
doominion
piątek, 18 października 2013
Rozpiera mnie energia...
Niby jesień za oknem, czas raczej refleksyjno-melancholijno-dołujący a mnie wena ostatnio dopadła. Jakoś tak mi się chce. Fajne uczucie.
Korzystam z niego by ogarnąć jak najwięcej, i planuję, planuję, planuję. Ile z tych planów wejdzie w czyn to się okaże ale dobrze jest jak w głowie buzuje pozytywnie, jak pomysły pojawiają się niczym przysłowiowe grzybki po deszczu. Sporo z nich dotyczy szumnie mówiąc "ogrodnictwa". W tym roku byłam, popełniłam mini wrzywniczek. Ot, może ze dwa metry kwadratowe. Wiele tam nie rosło, za to jak ucieszyło :). Razem z moją młodszą latoroślą posiałyśmy rzodkiewkę, bazylię, koperek, fasolkę szparagową, cukinię i ku ozdobie groszek pachnący. Uwielbiam te niepozorne kwiatuszki. Cukinia wprawdzie wzeszła tylko jedna ale reszta obrodziła przepięknie.
Teraz więc przygotowuję już większe poletko na rok przyszły. Można powiedzieć, że złapałam bakcyla. A pomysłów co to w nim się znajdzie co niemiara. Marzą mi się malutkie pomidorki (mamcia będzie też rozsadzać takie granatowe! ), patison, bakłażan, szpinaczek, buraczki, ziółka wszelakie, jarmuż a tak naj naj najbardziej skorzonera, której nijak dostać na żadnym placu ani w sklepie nie mogę. Do tego owoce, krzewy, drzewka... uff
Oby zapału wystarczyło na plewienie haha
Na razie moje tegoroczne plony i oczywiście pachnący groszek :)
miłego weekendu :) Domi
Korzystam z niego by ogarnąć jak najwięcej, i planuję, planuję, planuję. Ile z tych planów wejdzie w czyn to się okaże ale dobrze jest jak w głowie buzuje pozytywnie, jak pomysły pojawiają się niczym przysłowiowe grzybki po deszczu. Sporo z nich dotyczy szumnie mówiąc "ogrodnictwa". W tym roku byłam, popełniłam mini wrzywniczek. Ot, może ze dwa metry kwadratowe. Wiele tam nie rosło, za to jak ucieszyło :). Razem z moją młodszą latoroślą posiałyśmy rzodkiewkę, bazylię, koperek, fasolkę szparagową, cukinię i ku ozdobie groszek pachnący. Uwielbiam te niepozorne kwiatuszki. Cukinia wprawdzie wzeszła tylko jedna ale reszta obrodziła przepięknie.
Teraz więc przygotowuję już większe poletko na rok przyszły. Można powiedzieć, że złapałam bakcyla. A pomysłów co to w nim się znajdzie co niemiara. Marzą mi się malutkie pomidorki (mamcia będzie też rozsadzać takie granatowe! ), patison, bakłażan, szpinaczek, buraczki, ziółka wszelakie, jarmuż a tak naj naj najbardziej skorzonera, której nijak dostać na żadnym placu ani w sklepie nie mogę. Do tego owoce, krzewy, drzewka... uff
Oby zapału wystarczyło na plewienie haha
Na razie moje tegoroczne plony i oczywiście pachnący groszek :)
miłego weekendu :) Domi
Puk Puk
No takiej długiej przerwy to jeszcze nie było. W zasadzie był czas kiedy zastanawiałam się czy tego mojego bazgrolenia nie wykasować. Przecież tego nawet blogiem nie można nazwać. A taką miałam frajdę na początku, w zasadzie nadal mam jesli już się tylko do tego zabiorę. Tylko zapał rozmienił się był na drobne.
W każdym razie zostaję jeszcze trochę. :)
A tak w ogóle to czy ktoś tu jeszcze bywa: Puk Puk! Zobaczymy ...
Skoro postanowiłam jeszcze w bloga się pobawić postanowiłam też przemyśleć moją na niego koncepcję. Na początku miały być to jakiś takie przemyślenia, coś czym można się z innymi podzielić. Nie chciałam ani kulinarnie, ani zbyt dzienniczkowo bo w sumie co ludzi może obchodzić co ja tam robię codziennie i co jem? I to było własnie moją zgubą bo poza codziennością, która ściga mnie od rana do wieczora aż tyle do dzielenia się nie ma. Nie chcę przez to powiedzieć że moje życie jest nudne. O nie. Moje życie jest PASJONUJĄCE. Dla mnie!!!!
Ostatecznie spinać się nie będę. Po co zakładać jakieś koncepcje i inne ramy. Stawiam na swobodę. Jeśli najdzie mnie ochota na smakołyk- będzie smakołyk, jesli na fotki - będzie mój świat na foci a jeśli będę miała dzień na wywnętrzanie się pozanudzam was tym i owym. Jesli ktoś znajdzie w tym galimatiasie coś ciekawego dla siebie - SUPER. Jęsli nie, niech szuka dalej - internet jest przeogromy :)
A dzisiaj mam ochotę na trochę słońca. Cudna Polska Złota Jesień która tylko na chwileczkę jest nieobecna
W każdym razie zostaję jeszcze trochę. :)
A tak w ogóle to czy ktoś tu jeszcze bywa: Puk Puk! Zobaczymy ...
Skoro postanowiłam jeszcze w bloga się pobawić postanowiłam też przemyśleć moją na niego koncepcję. Na początku miały być to jakiś takie przemyślenia, coś czym można się z innymi podzielić. Nie chciałam ani kulinarnie, ani zbyt dzienniczkowo bo w sumie co ludzi może obchodzić co ja tam robię codziennie i co jem? I to było własnie moją zgubą bo poza codziennością, która ściga mnie od rana do wieczora aż tyle do dzielenia się nie ma. Nie chcę przez to powiedzieć że moje życie jest nudne. O nie. Moje życie jest PASJONUJĄCE. Dla mnie!!!!
Ostatecznie spinać się nie będę. Po co zakładać jakieś koncepcje i inne ramy. Stawiam na swobodę. Jeśli najdzie mnie ochota na smakołyk- będzie smakołyk, jesli na fotki - będzie mój świat na foci a jeśli będę miała dzień na wywnętrzanie się pozanudzam was tym i owym. Jesli ktoś znajdzie w tym galimatiasie coś ciekawego dla siebie - SUPER. Jęsli nie, niech szuka dalej - internet jest przeogromy :)
A dzisiaj mam ochotę na trochę słońca. Cudna Polska Złota Jesień która tylko na chwileczkę jest nieobecna

czwartek, 20 czerwca 2013
Prawie u siebie
Chyba nadszedł czas na rozpoczęcie postów przeprowadzkowych. Nie są to jeszcze przenosiny w pełnym tego słowa znaczeniu, tylko raczej powolne zasiedlanie. Pomieszkujemy sobie teraz w obu domach na raz. To jest całkiem zabawna sytuacja. :) Przyjeżdżam z pracy i lecę do mojej nowej, fantastycznej kuchni upitrasić kolacjo-obiad (w tym tygodniu docieram do chałupki około 19:30 niestety dopiero). Ogarniam to moje królestwo jak skończę i wracam na stare śmieci. Tutaj zazwyczaj czeka na mnie kolejna porcja garów. Tym razem mniejszego kalibru bo to jakieś kubeczki i talerzyki tylko. Na noc się jeszcze nie przeprowadzamy bo ciężko byłoby się ogarnąć rano do pracy,szkoły, przedszkola nie mając na miejscu większości rzeczy.
Za to weekendzik przemieszkaliśmy w naszym nowym domku całkowicie. Było rewelacyjnie. Materac na podłodze w salonie jak na studenckiej domówce :), pokój dzielony z narzędziami budowlanymi i inne tego typu atrakcje. rewelka.
pst. pitraszenie w kuchni na wyłączność tak mi się spodobało że przed wczoraj popełniłam ciasto z truskawkami. No no jak tak dalej pójdzie jeszcze wyrosnę na rasową gospodynię :)
miłego dnia
Doomi
Za to weekendzik przemieszkaliśmy w naszym nowym domku całkowicie. Było rewelacyjnie. Materac na podłodze w salonie jak na studenckiej domówce :), pokój dzielony z narzędziami budowlanymi i inne tego typu atrakcje. rewelka.
pst. pitraszenie w kuchni na wyłączność tak mi się spodobało że przed wczoraj popełniłam ciasto z truskawkami. No no jak tak dalej pójdzie jeszcze wyrosnę na rasową gospodynię :)
miłego dnia
Doomi
piątek, 31 maja 2013
Dzień Trolla
Nie wiem czy ktoś tu jeszcze czasem zagląda, w końcu skoro gospodyni ciągle nie ma....
Mam nadzieję że drugi długi weekend w tym miesiącu (ależ urodzaj!) upływa wam przyjemnie. Ja wczoraj pozwoliłam sobie na maksymalne lenistwo. Mmmm to było to: prawdziwy dzień trolla - przeszfendałam się cały dzień w stroju nocnym, co rusz to układając się w wyrze. Może gdyby takie nic nierobienie zdarzało mi się często dzień ten zawiewał by nudą ale że był to pierwszy aż taki od hohoho to nie nudziło mi się to byczenie wcale. Dzisiaj za to czuje się wypoczęta, odświerzona, wyciszona. Pięknie jest!
W tym temacie wiele więcej do powiedzenia nie mam więc opowiem pobieżnie o tym co tam u mnie słychować...
Prace budowlane przeszły w etap ogrodowy, równanie terenu, sianie trawki, sadzenie drzewek. Nawet grządką zgrzeszyłam ale z pewnym opóźnieniem i nie wiem co z tego wyniknie. Na razie nie wynika jeszcze nic a nic. Jeśli ogród ten w swej raczkującej postaci doczeka się jakiegoś uwiecznienia to powrócę do tematu obszerniej :). W każdym razie każda rozwijająca się roślinka cieszy niesamowicie. Przeszlismy też chwile grozy kiedy przesadzona wierzba zaczęła usychac. Strasznie było nam jej szkoda. Pierwszy raz w życiu przemogłam się w sobie i zdobyłam się na konwersację z roslinką mając nadzieję podtrzymać ja na duchu. dziwnie się jakoś tak czułam ale słyszałam że działa i to bardzo, bardzo. Nie wiem czy to efekt tych nieśmiałych rozmówek, wierzba opuściła się przepięknie. Jestem z niej taka dumna :)
Termin przeprowadzki trwa w zawieszeniu - jedno jest pewne że bliżej niż dalej i to cieszy mnie niesamowicie. Póki co to jeszcze tu i tam się dłubnie, to i tamto dokupi...
Wcale nie tak powoli zbliża się koniec roku szkolnego. W tym roku szczegulny zwłaszcza dla Młodej, która opuszcza podstawówkę i zaczyna jakiś tam nowy etap. Tym bardziej to przeżywa, że własnie w tym roku w jej klasie nastapiło jakieś cudowne przemienienie i zgrała się ta klasa fajnie... ech szkoda. że nie wcześniej..
pst. Potworella młodsza wygrała w przedszkolu konkurs plastyczny "misiowo". Bardzo jestem z niej dumna i ogromnie się ciesze. Pisze jednak tutaj o tym z jeszcze jednego powodu. Niesamowicie podobał mi się sposób nagrodzenia dzieciaczków. Maluchy rysowały ulubioną, wymarzoną maskotkę, taki projekt jakby. W nagrodę poza książeczkami które dostali pani nauczycielka uszyła dla zwycięsców zaprojektowane przez nich maskoty. Cudowny pomysł i przeurocza pamiątka (same projekty zostały zalaminowane). Bardzo mi sie ten pomysł spodobał. Brawo dla pani Kasi!!!!!
pozdrowionka
Doominion
Mam nadzieję że drugi długi weekend w tym miesiącu (ależ urodzaj!) upływa wam przyjemnie. Ja wczoraj pozwoliłam sobie na maksymalne lenistwo. Mmmm to było to: prawdziwy dzień trolla - przeszfendałam się cały dzień w stroju nocnym, co rusz to układając się w wyrze. Może gdyby takie nic nierobienie zdarzało mi się często dzień ten zawiewał by nudą ale że był to pierwszy aż taki od hohoho to nie nudziło mi się to byczenie wcale. Dzisiaj za to czuje się wypoczęta, odświerzona, wyciszona. Pięknie jest!
W tym temacie wiele więcej do powiedzenia nie mam więc opowiem pobieżnie o tym co tam u mnie słychować...
Prace budowlane przeszły w etap ogrodowy, równanie terenu, sianie trawki, sadzenie drzewek. Nawet grządką zgrzeszyłam ale z pewnym opóźnieniem i nie wiem co z tego wyniknie. Na razie nie wynika jeszcze nic a nic. Jeśli ogród ten w swej raczkującej postaci doczeka się jakiegoś uwiecznienia to powrócę do tematu obszerniej :). W każdym razie każda rozwijająca się roślinka cieszy niesamowicie. Przeszlismy też chwile grozy kiedy przesadzona wierzba zaczęła usychac. Strasznie było nam jej szkoda. Pierwszy raz w życiu przemogłam się w sobie i zdobyłam się na konwersację z roslinką mając nadzieję podtrzymać ja na duchu. dziwnie się jakoś tak czułam ale słyszałam że działa i to bardzo, bardzo. Nie wiem czy to efekt tych nieśmiałych rozmówek, wierzba opuściła się przepięknie. Jestem z niej taka dumna :)
Termin przeprowadzki trwa w zawieszeniu - jedno jest pewne że bliżej niż dalej i to cieszy mnie niesamowicie. Póki co to jeszcze tu i tam się dłubnie, to i tamto dokupi...
Wcale nie tak powoli zbliża się koniec roku szkolnego. W tym roku szczegulny zwłaszcza dla Młodej, która opuszcza podstawówkę i zaczyna jakiś tam nowy etap. Tym bardziej to przeżywa, że własnie w tym roku w jej klasie nastapiło jakieś cudowne przemienienie i zgrała się ta klasa fajnie... ech szkoda. że nie wcześniej..
pst. Potworella młodsza wygrała w przedszkolu konkurs plastyczny "misiowo". Bardzo jestem z niej dumna i ogromnie się ciesze. Pisze jednak tutaj o tym z jeszcze jednego powodu. Niesamowicie podobał mi się sposób nagrodzenia dzieciaczków. Maluchy rysowały ulubioną, wymarzoną maskotkę, taki projekt jakby. W nagrodę poza książeczkami które dostali pani nauczycielka uszyła dla zwycięsców zaprojektowane przez nich maskoty. Cudowny pomysł i przeurocza pamiątka (same projekty zostały zalaminowane). Bardzo mi sie ten pomysł spodobał. Brawo dla pani Kasi!!!!!
pozdrowionka
Doominion
wtorek, 7 maja 2013
Jadło
W zasadzie na prawie każdym "babskim" blogu temat jedzenia jest dość często obecny. Nie wspominając już o blogach kulinarnych. Żeby nie wypaść z towarzystwa też poświęcę mu trochę miejsca i czasu. Zwłaszcza że tak naprawdę jest on dla mnie ważny :)
Czytając/suuchając wypowiedzi na temat odżywiania znajomych zarówno w realu jak i online widzę że świadomość tego co jemy jest coraz większa. Zwłaszcza u kobiet. Naszym towarzyszom życia idzie to często nieco oporniej. Sama myśleć o tym co jem zaczęłam dość niedawno kiedy to zdarzyło mi się być na diecie. Wierzcie mi sama się sobie dziwię! 4 dni "Przed" zarzekałam się że niczym takim nie będę się katować. No i okazałam się gołosłowna (fajne słówko - lubię je). Popełniłam Dukana. Teraz. z perspektywy wiem że to pierońsko niezdrowa dieta ale zawdzięczam jej kilka pozytywów
- schudłam 15 kilo - tego w zasadzie nie trzeba komentować ale jednak wspomnę że dyszka z tego wróciła (czemu zapewne sama jestem winna bo nie przeprowadziłam diety do szczęśliwego końca)
- nauczyłam się Mniej Żreć czy też Żreć Połowę - no bądźmy szczerzy - nie wciśniesz w siebie kopiatego talerza twarogu :O
- nauczyłam się czytać etykiety i w ogóle myśleć o tym co w siebie wrzucam - do tej pory było tylko kryterium smakowo-zachciankowe
- pokochałam warzywka!!!!!!
Chyba własnie to ostatnie cieszy mnie najbardziej. Nigdy fanem zieleninki nie byłam. Szczególnie w wersji surowej... Do obiadu mogło coś tam być ale wcale nie musiało a jeśli już to ogórek konserwowy wystarczył. Nie da się jednak Dukać z tak ograniczonym menu warzywnym jak moje. Kiedy na talerzu obok mięsiwka zabraknie ziemniarów (ewentualnie makarony, klusek, kasz,itp), jakoś trzeba ten talerz wypełnić. Dodatkowo warzywka zapewniają różnorodność w tej często monotonnej dicie (często w odniesieniu do tego jak dukają ludzie - bo wcale monotonna być nie musi i zdecydowanie nie powinna). Zaczęłam eksperymentować, szukać nowych smaków, przepisów. No generalnie przerzuciłam się na roślinki. I tak mi zostało. Az trudno uwierzyć ale coraz częściej ślinka cieknie mi nie na widok kebaba czy pizzy ale na widok papryczki, cukinii, szpinaczku .....
Wygląda więc na to że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :D
zmiatam - czas zacząć nowy, wspaniały dzień!
pst. udało mi się pogubić po drodze sześć z tych dziesięciu kilosków które wróciły. Ale tym razem bez spięcia, pomalutku (w ciągu roku) tak mimo chodem :)
doomininion
Czytając/suuchając wypowiedzi na temat odżywiania znajomych zarówno w realu jak i online widzę że świadomość tego co jemy jest coraz większa. Zwłaszcza u kobiet. Naszym towarzyszom życia idzie to często nieco oporniej. Sama myśleć o tym co jem zaczęłam dość niedawno kiedy to zdarzyło mi się być na diecie. Wierzcie mi sama się sobie dziwię! 4 dni "Przed" zarzekałam się że niczym takim nie będę się katować. No i okazałam się gołosłowna (fajne słówko - lubię je). Popełniłam Dukana. Teraz. z perspektywy wiem że to pierońsko niezdrowa dieta ale zawdzięczam jej kilka pozytywów
- schudłam 15 kilo - tego w zasadzie nie trzeba komentować ale jednak wspomnę że dyszka z tego wróciła (czemu zapewne sama jestem winna bo nie przeprowadziłam diety do szczęśliwego końca)
- nauczyłam się Mniej Żreć czy też Żreć Połowę - no bądźmy szczerzy - nie wciśniesz w siebie kopiatego talerza twarogu :O
- nauczyłam się czytać etykiety i w ogóle myśleć o tym co w siebie wrzucam - do tej pory było tylko kryterium smakowo-zachciankowe
- pokochałam warzywka!!!!!!
Chyba własnie to ostatnie cieszy mnie najbardziej. Nigdy fanem zieleninki nie byłam. Szczególnie w wersji surowej... Do obiadu mogło coś tam być ale wcale nie musiało a jeśli już to ogórek konserwowy wystarczył. Nie da się jednak Dukać z tak ograniczonym menu warzywnym jak moje. Kiedy na talerzu obok mięsiwka zabraknie ziemniarów (ewentualnie makarony, klusek, kasz,itp), jakoś trzeba ten talerz wypełnić. Dodatkowo warzywka zapewniają różnorodność w tej często monotonnej dicie (często w odniesieniu do tego jak dukają ludzie - bo wcale monotonna być nie musi i zdecydowanie nie powinna). Zaczęłam eksperymentować, szukać nowych smaków, przepisów. No generalnie przerzuciłam się na roślinki. I tak mi zostało. Az trudno uwierzyć ale coraz częściej ślinka cieknie mi nie na widok kebaba czy pizzy ale na widok papryczki, cukinii, szpinaczku .....
Wygląda więc na to że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :D
zmiatam - czas zacząć nowy, wspaniały dzień!
pst. udało mi się pogubić po drodze sześć z tych dziesięciu kilosków które wróciły. Ale tym razem bez spięcia, pomalutku (w ciągu roku) tak mimo chodem :)
doomininion
poniedziałek, 29 kwietnia 2013
"Ada, to nie wypada"...
Nie wiem za dobrze jak to wygląda u chłopców za to doskonale znam ten temat z własnego dzieciństwa. Jejuśku jak ja nie cierpiałam tego tekstu: "to nie wypada!". Jeszcze gorszy był tylko "co ludzie powiedzą!".. I tak miałam szczęście, bo zainteresowanie mojej mamci opinią środowiska plasowało sie zdecydowanie poniżej średniej. Ponieważ jednak byłam dziewczęciem niezdyscyplinowanym o raczej chłopięcych zainteresowaniach, takich jak wspinanie się po drzewach (szczegulnie upodobałam sobie ten sport podczas wizyt u rodziny, wystrojona w cienkie rajstopki i lakierowane buciki), przeskakiwanie ogrodzeń "na komandosa" i inne równie subtelne zajęcia, słyszłam znienawidzoną formułkę dosyć często. A teraz od czasu do czasu sama łapię się na tym, że za podobne "przewinienia" strofuje swoje potworelle dwie. Choć te konkretnie stwierdzenia raczej nie przechodzą mi przez gardziel mimo to wydźwięk jest raczej podobny kiedy mówie starszej żeby nie robiła obciachu (tkz. wiochy) czy prosze młodszą żeby "się zachowywała" ( w domyśle odpowiednio w miejscach publicznych czyli "przy ludziach"). Od razu w takich przypadkach pojawia mi sie czerwona kontrolka - wielka migająca z czarnym napisem - miałaś tego nie robić. W końcu podobnie do wszystkich nastolatków solennie przyżekałam sobie, że ja "nie będę taka"!
No i teraz pojawiają się dwie kwestie:
Pierwsze promo - czy da się dotrzymać takiej składanej sobie w wieku młodzieńczym obietnicy? Czy komuś to się udaje i czy jesli tak nie jest to świadectwem jego niedojrzałości?
Drugie primo - mnie się to wszystko rozjeżdża!!! Naprawde głęboko jestem przekonana, że nie moźna źyć pod dyktando innych, spełniać ich ambicji, rezygnować z jakiejkoleiwk cząstki marzeń aby dostosować się do ogółu. Staram się też uczyć tego swoje córki. Chcę żeby wiedziały, że tylko one mają prawo decydować o tym jak chcą przeźyć własne 5 minut na ziemi. One i ci których do tego prawa dopuszczą. Z drugiej jednak strony muszą mieć świadomość zależności istniejących w otoczeniu, niepisanych praw które obowiązują w ich środowisku, rozumieć, iż możliwość decydowania o sobie nie oznacza totalnej samowolki. A granica miejscami jest bardzo cienka.
Kilka dni temu zaczepiłam w tramwaju obcego chłopaka - zgroza! (hihi). Czytał był książkę która wydała mi się należeć do mojego ulubionego gatunku czyli fantasy. Pojawił się impuls - zapytam czy to faktycznie fantasy i czy warto tym zaprzątać sobie głowę (zwłaszcza zależało mi na drugiej informacji jako że pierwszą uzyskałabym od wujka google - autora i tytuł od razu odpisałam w notesiku). I jak na zawołanie z drugiej strony mojej głowy (.. eee w takim przenośnym rozdzieleniu przestrzeni myśli na dwie strony odzwierciedlające inne punkty widzenia... blablabla...) zakiełkowało: ale tak głupio...! tak obcego, a tu akurat jakaś pani usiadła koło mnie, pomyśli że ja stara baba podrywam młodych mężczyzn w środkach komunikacji publicznej... a może by tak poczekać aż pani wysiądzie.. może nikt wtedy nie zwróci uwagi...
NO CHYBA MNIE POGIĘŁO BYŁO!!!!
Oczywiście jak tylko zdałam sobie sprawę z głupoty tych myśli, zaczepiłam, zapytałam i wszystkiego się dowiedziałam. Nie powiem chłopak nieco zaskoczony był. ;) No i co z tego? Nie dajmy się paranoi. Przy okazji jednak uzmysłowiłam sobie jak głęboko siedzą w nas wpojone nam przekonania. Własnie dlatego chciałabym takiego wpajania wobec własnych latorośli uniknąć.
pst. Pamiętacie panią Bukiet? - taaaaa niejedną taką bukietową znam...
domi
sobota, 13 kwietnia 2013
bajki dla dorosłych
Ajajajaj..
...strasznie długo mnie tu nie było. Ostatnio sporo spraw mnie zaprzątało..zmiany w pracy, obowiązki domowo-rodzinne .. no i w dodatku zaczytałam się na zabój :) Kocham TO!!!!
Przy okazji muszę przyznać, że kompletnie nie rozumiem jakim cudem statystyczny Polak tak mało czyta! To nie wydaje mi się możliwe. Znalazłam wprawdzie dość odległe od siebie wyniki w internecie wszystkie jednak jak to mówią "szału nie robią"! Podobno przeciętnie czytamy jedną książkę na rok. Są też dane że:
około 38 % z nas nie czyta WCALE (bo tylko tak można określić przeczytanie mniej niż jednej książki na rok)
13% czyta ze dwie rocznie
11% do 4 a 16% od 5 do 10
i w końcu około 16% powyżej magicznej dyszki.
W zasadzie odbiegłam od tematu. Tylko jakoś tak nie mogłam się powstrzymać :). Tak wiec, zaczytałam się. W czym? Nawet jak nie chcecie wiedzieć to wam powiem. W fantasy. I w zasadzie o tym miał być pościk. O bajkach dla dorosłych. Kiedy mówię, że uwielbiam fantasy bardzo często spotykam się z pobłażliwym uśmieszkiem. Ci co nie czytają, mają to gdzieś ale ci co czytają (jeśli tak jak ja nie są fanami tego gatunku) dziwią się, że poświęcam czas na coś tak mało "ambitnego". Bo to przecież "takie bajki"... DOKŁADNIE, Swojego czasu liznęłam coś niecoś o bajkach i baśniach. Mają ogromne znaczenie kulturotwórcze. Zresztą nawet ci co nie czytają dla własnej przyjemności starają się czytać bajki dzieciom ( w każdym razie jest taka grupa ludzi), bo mówi się, że to rozwija. Ale dlaczego? Dlatego, że bajki (baśnie i mity) kształtują system wartości. Z fantasy jest nie inaczej. Tutaj także trwa walka dobra ze złem a wszystkiemu przyświeca morał/przesłanie. Czasem nawet dość nachalnie.
Na ten temat mogłabym napisać kilka "stron", już nie mówiąc o tym że mogłabym przegadać całą noc o tych książkach. Przed chwilą zamknęłam ostatni (dziesiąty) tom Miecza Prawdy - ostatnie tygodnie płynęłam na fali tej serii. Kolejne, wcale nie cieniutkie tomy połykałam jak powietrze. I chociaż myśl przewodnia czasami raziła. Chociaż była powtarzana czasem zbyt często i nachalnie to dzięki tym książkom towarzyszyła mi przez prawie dwa miesiące. "Nie ma nic cenniejszego niż życie, które każdy powinien móc przeżyć według własnej woli!" Banał?! Taki o którym warto pamiętąc moim zdaniem :)
Kiedy nieraz myślałam, że fajnie byłoby wyskrobać trochę czasu na boga, miałam zupełnie inne posty do przekazania. Będą musiały poczekać bo ten sam się wypchał właśnie teraz :)
Pozdrawiam was serdecznie
pst. serialowy Miecz Prawdy w porównaniu z książką jest niestety cieniutki ale postaci wypadły im całkiem nieźle (szkoda że skopali scenariusz)
psst. A właśnie leci 3 sezon Gry o Tron - książeczki czekają, jeszcze ten miesiąc postanowiłam się ponapawać serialem - jak już przeczytam to mogłabym stracić ochotę na oglądanie ;)
pssssssst. a to machnę wam jakąś fotkę z Miecza Prawdy, a co..

...strasznie długo mnie tu nie było. Ostatnio sporo spraw mnie zaprzątało..zmiany w pracy, obowiązki domowo-rodzinne .. no i w dodatku zaczytałam się na zabój :) Kocham TO!!!!
Przy okazji muszę przyznać, że kompletnie nie rozumiem jakim cudem statystyczny Polak tak mało czyta! To nie wydaje mi się możliwe. Znalazłam wprawdzie dość odległe od siebie wyniki w internecie wszystkie jednak jak to mówią "szału nie robią"! Podobno przeciętnie czytamy jedną książkę na rok. Są też dane że:
około 38 % z nas nie czyta WCALE (bo tylko tak można określić przeczytanie mniej niż jednej książki na rok)
13% czyta ze dwie rocznie
11% do 4 a 16% od 5 do 10
i w końcu około 16% powyżej magicznej dyszki.
W zasadzie odbiegłam od tematu. Tylko jakoś tak nie mogłam się powstrzymać :). Tak wiec, zaczytałam się. W czym? Nawet jak nie chcecie wiedzieć to wam powiem. W fantasy. I w zasadzie o tym miał być pościk. O bajkach dla dorosłych. Kiedy mówię, że uwielbiam fantasy bardzo często spotykam się z pobłażliwym uśmieszkiem. Ci co nie czytają, mają to gdzieś ale ci co czytają (jeśli tak jak ja nie są fanami tego gatunku) dziwią się, że poświęcam czas na coś tak mało "ambitnego". Bo to przecież "takie bajki"... DOKŁADNIE, Swojego czasu liznęłam coś niecoś o bajkach i baśniach. Mają ogromne znaczenie kulturotwórcze. Zresztą nawet ci co nie czytają dla własnej przyjemności starają się czytać bajki dzieciom ( w każdym razie jest taka grupa ludzi), bo mówi się, że to rozwija. Ale dlaczego? Dlatego, że bajki (baśnie i mity) kształtują system wartości. Z fantasy jest nie inaczej. Tutaj także trwa walka dobra ze złem a wszystkiemu przyświeca morał/przesłanie. Czasem nawet dość nachalnie.
Na ten temat mogłabym napisać kilka "stron", już nie mówiąc o tym że mogłabym przegadać całą noc o tych książkach. Przed chwilą zamknęłam ostatni (dziesiąty) tom Miecza Prawdy - ostatnie tygodnie płynęłam na fali tej serii. Kolejne, wcale nie cieniutkie tomy połykałam jak powietrze. I chociaż myśl przewodnia czasami raziła. Chociaż była powtarzana czasem zbyt często i nachalnie to dzięki tym książkom towarzyszyła mi przez prawie dwa miesiące. "Nie ma nic cenniejszego niż życie, które każdy powinien móc przeżyć według własnej woli!" Banał?! Taki o którym warto pamiętąc moim zdaniem :)
Kiedy nieraz myślałam, że fajnie byłoby wyskrobać trochę czasu na boga, miałam zupełnie inne posty do przekazania. Będą musiały poczekać bo ten sam się wypchał właśnie teraz :)
Pozdrawiam was serdecznie
pst. serialowy Miecz Prawdy w porównaniu z książką jest niestety cieniutki ale postaci wypadły im całkiem nieźle (szkoda że skopali scenariusz)
psst. A właśnie leci 3 sezon Gry o Tron - książeczki czekają, jeszcze ten miesiąc postanowiłam się ponapawać serialem - jak już przeczytam to mogłabym stracić ochotę na oglądanie ;)
pssssssst. a to machnę wam jakąś fotkę z Miecza Prawdy, a co..

wtorek, 12 marca 2013
w wolnej chwilce :)
Zajrzałam do was na chwilkę pomiędzy różnymi zajęciami. Pomyślałam, że fanie byłoby wam o czymś poopowiadać, chociaż nie przychodzi mi do głowy nic konkretnego. Dla mnie jednak każdy pretekst jest dobry żeby się spotkać. :)
Skoro już zatem tu jestem to wyspowiadam się z moich szumnych porządkowych postanowień:
Pokładowy Dziennik Porządkowy
Dzień 1- Ruszyłam ostro zaraz po odłożeniu myszki. Wypłynełam na głębokie wody i jestem z siebie bardzo dumna. Wiem, że efekty mojej pracy nie utrzymają się zbyt długo ale nawet ta świadomość nie odbiera mi satysfakcji :) Więc:
-korytarz - Ok. korytarzyk - ale nie rozmiar jest tu istotny tylko stopień zagracenia. Wierzcie mi to był korytarz przez duże K. Zajęłam sie nim dogłębnie, nie żadne takie pobieżne ogarnianie jak zazwyczaj. Odgruzowałam, odpajęczyłam /wstydzik/, posegregowałam - w efekcie cała reklamówa butów poszła precz, wypucowałam / barierkę pucowała córcia - moje słoneczko/. Przebrnęłam przez wszystkie kąty.. i tu niespodziewanie znalazłam siatkę orzechów włoskich, ładnie podeschły, teraz trzeba je tylko wyłuskać :)
- pokój dzienny - w zasadzie jest to cała istota naszego mieszkanka. Dysponujemy jeszcze przestrzenią sypialniano-przechowalniową, w której trzymamy pewną część naszego grajdołku. Wyobraźacie sobie cały dobytek czteroosobowej rodzinki na takim szalonym metrażu? Jasne, że wszystko pęka w szwach i wylewa się gdzie popadnie. Tak że czasem przejść trudno /wstydzik, znowu/. Zajęłam sie parterem /strefą przypodłogową/ i ogólnym doprowadzeniem pokoju do stanu używalności.
pst. wracam wieczorem z budowy, styrana ale szczęśliwa, a moja młodsza latorośl wita mnie okrzykiem: "Popatrz mamo jak Gabi ładnie posprzątała!" /tak zwany :blink:/ .. tak w ramach dygresji
- prace rutynowe czyli gary /razy 3/, wielokrotne pranie, segregacja smieci itp.
- nasz domek kochany - na koniec postanowiłam się zmierzyć z farbą zaschniętą na framugach. Dałam jej popalić :)
Dzień 2 - Leniwa Niedziela / no prawie Dzień Trola jak to mówi koleżanka, prawie bo jednak się ogarnęłam/ - pozwoliłam sobie na nic nierobienie - oczywiście nie licząc prac rutynowych ;)
Dzień 3 - osiadłam na mieliźnie- po pracy tknełam tylko to co tykać musiałam: popitrasiłam i gary pomyłam. Do czynnosci pomycia przyłączyła się potworella starsza. W wyniku pomywania wykluła się głupawka. :):):) trochę dziwnie domownicy na nas spogladali :) Głupawka zaś zaowocowała wspólnym oglądaniem bajki "Megamocny". Mocna rzecz! Mała była nieco zdegustowana naszym rozbawieniem... Fajny wieczór to był...
no i tak z niczego znowu pościk o sprzątaniu... hmmm. Przynać się w dodatku muszę, że trochę odgrzewany.. byłam już kończyłam go klikać kiedy jak to ja nacisnęłam COŚ! i wszystko poszłooooo. Wersję numer 2 zanotowałam więc na kartce dla uniknięcia podobnych cosiów i dopiero teraz przeklikałam tutaj. Taaa trochę techniki i człowiek sie głubi ;)
pst. odkopałam przypadkiem rysunek który popełnił dla mnie wirtualny znajomy. Właśnie apropo sprzątania, w tym wypadku jeszcze budowy:)
miłego dnia :) doominion
Skoro już zatem tu jestem to wyspowiadam się z moich szumnych porządkowych postanowień:
Pokładowy Dziennik Porządkowy
Dzień 1- Ruszyłam ostro zaraz po odłożeniu myszki. Wypłynełam na głębokie wody i jestem z siebie bardzo dumna. Wiem, że efekty mojej pracy nie utrzymają się zbyt długo ale nawet ta świadomość nie odbiera mi satysfakcji :) Więc:
-korytarz - Ok. korytarzyk - ale nie rozmiar jest tu istotny tylko stopień zagracenia. Wierzcie mi to był korytarz przez duże K. Zajęłam sie nim dogłębnie, nie żadne takie pobieżne ogarnianie jak zazwyczaj. Odgruzowałam, odpajęczyłam /wstydzik/, posegregowałam - w efekcie cała reklamówa butów poszła precz, wypucowałam / barierkę pucowała córcia - moje słoneczko/. Przebrnęłam przez wszystkie kąty.. i tu niespodziewanie znalazłam siatkę orzechów włoskich, ładnie podeschły, teraz trzeba je tylko wyłuskać :)
- pokój dzienny - w zasadzie jest to cała istota naszego mieszkanka. Dysponujemy jeszcze przestrzenią sypialniano-przechowalniową, w której trzymamy pewną część naszego grajdołku. Wyobraźacie sobie cały dobytek czteroosobowej rodzinki na takim szalonym metrażu? Jasne, że wszystko pęka w szwach i wylewa się gdzie popadnie. Tak że czasem przejść trudno /wstydzik, znowu/. Zajęłam sie parterem /strefą przypodłogową/ i ogólnym doprowadzeniem pokoju do stanu używalności.
pst. wracam wieczorem z budowy, styrana ale szczęśliwa, a moja młodsza latorośl wita mnie okrzykiem: "Popatrz mamo jak Gabi ładnie posprzątała!" /tak zwany :blink:/ .. tak w ramach dygresji
- prace rutynowe czyli gary /razy 3/, wielokrotne pranie, segregacja smieci itp.
- nasz domek kochany - na koniec postanowiłam się zmierzyć z farbą zaschniętą na framugach. Dałam jej popalić :)
Dzień 2 - Leniwa Niedziela / no prawie Dzień Trola jak to mówi koleżanka, prawie bo jednak się ogarnęłam/ - pozwoliłam sobie na nic nierobienie - oczywiście nie licząc prac rutynowych ;)
Dzień 3 - osiadłam na mieliźnie- po pracy tknełam tylko to co tykać musiałam: popitrasiłam i gary pomyłam. Do czynnosci pomycia przyłączyła się potworella starsza. W wyniku pomywania wykluła się głupawka. :):):) trochę dziwnie domownicy na nas spogladali :) Głupawka zaś zaowocowała wspólnym oglądaniem bajki "Megamocny". Mocna rzecz! Mała była nieco zdegustowana naszym rozbawieniem... Fajny wieczór to był...
no i tak z niczego znowu pościk o sprzątaniu... hmmm. Przynać się w dodatku muszę, że trochę odgrzewany.. byłam już kończyłam go klikać kiedy jak to ja nacisnęłam COŚ! i wszystko poszłooooo. Wersję numer 2 zanotowałam więc na kartce dla uniknięcia podobnych cosiów i dopiero teraz przeklikałam tutaj. Taaa trochę techniki i człowiek sie głubi ;)
pst. odkopałam przypadkiem rysunek który popełnił dla mnie wirtualny znajomy. Właśnie apropo sprzątania, w tym wypadku jeszcze budowy:)
miłego dnia :) doominion
sobota, 9 marca 2013
Zbieractwo, kolekcjonerstwo kontra wiosenne porządki
Gdzieś kiedyś przeczytałam, że zbieractwo jest naszym ewolucyjnym dziedzictwem po ludach koczowniczych czy pierwotnych, które wykorzystywały wszystko co znalazły, dla których wszystko mogło okazać się przydatne. We mnie to dziedzictwo jest zdecydowanie silniejsze niż w innych. Jestem ciężkouleczalnym zbieraczem-kolekcjonerem czyli straszną bałaganiarą. Wszystko uważam albo za potrzebne, albo ulubione albo pamiątkowe. A jak żadna z tych kategorii nie pasuje to znajdę inny pretekst żeby nie wyrzucać. Siłą rzeczy ma to jeden rezultat - zdecydowanie za dużo wszystkiego na zbyt małej przestrzeni, tak zwany bajzel. Oczywiście mają w tym swój udział pozostali członkowie mojej familii: potworelle bez wątpienia odziedziczyły maminą zdolność do robienia wokół siebie pobojowiska.
A w przeszłości było jeszcze gorzej ... Miałam wtedy ogromne kolekcje różnych pierdół. Czego u mnie nie było.. klasówki z podstawówki. Papierzysków wielkie sterty. Pudła, torby i koperty... Świstki, szczępki, duperele i różności innych wiele :)
Aż trafiłam na książkę, która przyniosła opamiętanie: "Feng Shui Jak pozbyć się bałaganu ze swojego życia" Karen Kingston. Dlatego właśnie jestem ciężkouleczalną a nie nieuleczalną bałaganiarą. :) Od czasu do czasu wyciągam tą książkę z półki i biorę się za porządki. Za każdym razem udaje mi się pozbyć nieco z tych rzeczy, które poprzednim razem absolutnie jeszcze były mi potrzebne. Ostatnie inspirowane tą książką porządki były zdecydowanie zbyt dawno. Nadszedł czas.
Zakładam niniejszym Pokładowy Dziennik Porządkowy. Znam siebie i nawet się nie łudzę że będę wpisy aktualizować codziennie. Postaram się jednak przynajmniej raz w tygodniu zdać relację z tego jak mi idzie. Tym razem muszę dać sobie radę sama /książka chwilowo jest wypożyczona/ Mam za to inną wyjątkową motywację - nie mogę /wróć/ NIE CHCĘ zabierać tej całej graciarni z nami do nowego domu. Wiosna sprzyja sprzątaniu /przynajmniej tak się mówi/ a więc: Kapitanie do dzieła!
Plany najlepiej wprowadzać w życie od razu, zanim zacznie się spychologia... uciekam do sprzątania..
miłego weekendu
doominion
wtorek, 5 marca 2013
Spacerologia... i zapiski luzem
Spacerologia: znacie ten kawałek Mariusza Lubomskiego?...
..."Mam ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean,
Powoli chodzę i rozglądam się,
Kieszenie jak ocean, a ręce mam w kieszeniach,
Dlatego wiem gdzie żyję, dobrze wiem...."
Dzisiaj jest tak cudowne słońce, że nie mogłam się oprzeć żeby części drogi do pracy nie odbyć pieszo. Dla wyjaśnienia, mieszkam pod Krakowem. Do pracy dojeżdżam autobusem i tramwajem.. i tramwajem.. Więc sobie z tego pierwszego wysiadłam trochę za wcześnie a do tego drugiego wsiadłam dość późno :). To był wspaniały spacer. Szłam sobie (moimi ukochanymi plantami między innymi), szłam, nie za wolno , nie za szybko, dokładnie tak jak sobie mnie te moje nogi niosły. Nazwijmy to raźnym krokiem. Słuchałam sobie muzyczki dzięki dobrodziejstwu technologii, obserwowałam ludzi i otaczający mnie świat... Od czasu do czasu przystawałam żeby przyjrzeć się czemuś co zwróciło moją uwagę, żeby wystawić twarz do słońca i poczuć jego "dotyk". Banan na mojej twarzy dojrzewał coraz bardziej... Czasu i dystansu ubywało a że było mi mało to zboczyłam do parku przy ulicy Lubicz. Czasem tak robię właśnie kiedy spacerek pod drzewami plant nie zaspokaja mojego głodu.. Wchodzę zaledwie w maleńki skrawek parku, dosłownie kilka kroków w bok by za kilka następnych kroków wynurzyć się z powrotem na ulicy :) taka spacerowa dygresyjka haha.
Dodatkowym smaczkiem jest to że choć ulica zatłoczona, park puściutki więc można sobie podskoczyć, zakręcić się czy w jakikolwiek inny sposób wyartykułować radość :) /przepraszam za nagminne powtórzenia uśmieszków ale dzisiaj nie mogę się powstrzymać/.
Nie trzymam rąk w kieszeniach /mogłabym nie zdążyć wyjąć gdybym się potknęła a to zdarza mi się dość często/, jak już wspomniałam nie chodzę powoli ale kiedy tak idę i po prostu sobie jestem ja też czuję że "wiem gdzie żyję".
Wyszło prawie filozoficznie a miało być o zwykłej chwili w której czułam się dobrze i którą się chciałam z wami podzielić. Bo radością trzeba się dzielić z wszystkimi naokoło, żeby was pozarażać:) Uśmiechem też. Kiedy tak sobie szłam z tym bananem na twarzy jeden starszy pan odpowiedział mi uśmiechem i widziałam że sprawiło mu to radość.
Zapisane
A teraz jeszcze zapiski luzem. Będą się pewnie pojawiać od czasu do czasu - kiedy chcę wam coś powiedzieć a nie mam jak /kompek mocno okupowany jest zazwyczaj/ robię luźne notki na kartkach papieru...
ta jest pierwsza - z niedzieli ... jakiś czas po spłodzeniu poprzedniego posta:
Jeszcze tydzień temu miałam wizję tego bloga wypełniającego się postami. Dziesiątkami postów! Czułam że tyle chciałabym wam opowiedzieć, tyloma myślami i wrażeniami się podzielić. A tu ledwie jeden czy dwa na tydzień udaje mi się spłodzić. A i to jakieś takie niespójne, nieoddające zupełnie tego co mi w głowie siedzi /ok. "zupełnie" to jednak przesada - niewystarczająco - to na pewno/. Przyczyna prozaiczna i całkiem do przewidzenia. Istoty moje 3 /dzieci pci niewieściej sztuk 2 i men jeden/. Ledwie zasiądę nad klawiaturą ze szczerym zapałem, podnosi się gwar głosów niecierpliwych: jedno głodne, drugie nie czuje się dobrze, trzecie koniecznie teraz musi o coś zapytać, coś opowiedzieć.... Dołączając do tego wieczny harmider - znak firmowy mojego domostwa - niniejszego niby posta postanowiłam naskrobać w miejscu bardziej ustronnym ;) /tak, tak właśnie tam/. Z rana przed pracą powinnam zdążyć to przepisać.
/.. nie zdążyłam/
pozdrawiam was wszystkich słonecznie
doominion
..."Mam ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean,
Powoli chodzę i rozglądam się,
Kieszenie jak ocean, a ręce mam w kieszeniach,
Dlatego wiem gdzie żyję, dobrze wiem...."
Dzisiaj jest tak cudowne słońce, że nie mogłam się oprzeć żeby części drogi do pracy nie odbyć pieszo. Dla wyjaśnienia, mieszkam pod Krakowem. Do pracy dojeżdżam autobusem i tramwajem.. i tramwajem.. Więc sobie z tego pierwszego wysiadłam trochę za wcześnie a do tego drugiego wsiadłam dość późno :). To był wspaniały spacer. Szłam sobie (moimi ukochanymi plantami między innymi), szłam, nie za wolno , nie za szybko, dokładnie tak jak sobie mnie te moje nogi niosły. Nazwijmy to raźnym krokiem. Słuchałam sobie muzyczki dzięki dobrodziejstwu technologii, obserwowałam ludzi i otaczający mnie świat... Od czasu do czasu przystawałam żeby przyjrzeć się czemuś co zwróciło moją uwagę, żeby wystawić twarz do słońca i poczuć jego "dotyk". Banan na mojej twarzy dojrzewał coraz bardziej... Czasu i dystansu ubywało a że było mi mało to zboczyłam do parku przy ulicy Lubicz. Czasem tak robię właśnie kiedy spacerek pod drzewami plant nie zaspokaja mojego głodu.. Wchodzę zaledwie w maleńki skrawek parku, dosłownie kilka kroków w bok by za kilka następnych kroków wynurzyć się z powrotem na ulicy :) taka spacerowa dygresyjka haha.
Dodatkowym smaczkiem jest to że choć ulica zatłoczona, park puściutki więc można sobie podskoczyć, zakręcić się czy w jakikolwiek inny sposób wyartykułować radość :) /przepraszam za nagminne powtórzenia uśmieszków ale dzisiaj nie mogę się powstrzymać/.
Nie trzymam rąk w kieszeniach /mogłabym nie zdążyć wyjąć gdybym się potknęła a to zdarza mi się dość często/, jak już wspomniałam nie chodzę powoli ale kiedy tak idę i po prostu sobie jestem ja też czuję że "wiem gdzie żyję".
Wyszło prawie filozoficznie a miało być o zwykłej chwili w której czułam się dobrze i którą się chciałam z wami podzielić. Bo radością trzeba się dzielić z wszystkimi naokoło, żeby was pozarażać:) Uśmiechem też. Kiedy tak sobie szłam z tym bananem na twarzy jeden starszy pan odpowiedział mi uśmiechem i widziałam że sprawiło mu to radość.
Zapisane
A teraz jeszcze zapiski luzem. Będą się pewnie pojawiać od czasu do czasu - kiedy chcę wam coś powiedzieć a nie mam jak /kompek mocno okupowany jest zazwyczaj/ robię luźne notki na kartkach papieru...
ta jest pierwsza - z niedzieli ... jakiś czas po spłodzeniu poprzedniego posta:
Jeszcze tydzień temu miałam wizję tego bloga wypełniającego się postami. Dziesiątkami postów! Czułam że tyle chciałabym wam opowiedzieć, tyloma myślami i wrażeniami się podzielić. A tu ledwie jeden czy dwa na tydzień udaje mi się spłodzić. A i to jakieś takie niespójne, nieoddające zupełnie tego co mi w głowie siedzi /ok. "zupełnie" to jednak przesada - niewystarczająco - to na pewno/. Przyczyna prozaiczna i całkiem do przewidzenia. Istoty moje 3 /dzieci pci niewieściej sztuk 2 i men jeden/. Ledwie zasiądę nad klawiaturą ze szczerym zapałem, podnosi się gwar głosów niecierpliwych: jedno głodne, drugie nie czuje się dobrze, trzecie koniecznie teraz musi o coś zapytać, coś opowiedzieć.... Dołączając do tego wieczny harmider - znak firmowy mojego domostwa - niniejszego niby posta postanowiłam naskrobać w miejscu bardziej ustronnym ;) /tak, tak właśnie tam/. Z rana przed pracą powinnam zdążyć to przepisać.
/.. nie zdążyłam/
pozdrawiam was wszystkich słonecznie
doominion
niedziela, 3 marca 2013
Tu i Teraz
W przytoczonym w pierwszym poście fragmencie jest o pracach budowlanych... między innymi :) Od tamtej chwili minęło przeszło dwa lata. W tym czasie włożyliśmy w budowę naszego domku ogrom pracy który przyniósł ogromne zmiany. Wprawdzie wciąż jeszcze jest sporo do zrobienia, jednak ten cudowny dzień kiedy spakuję swoje manele i zacznę nowe życie w nowym miejscu jest TUŻ TUŻ.
Najpierw te prace :) Większość robiliśmy sami, "fachowców" biorąc tylko w razie prawdziwej konieczności. Tak więc naumiałam się kolejnych kobiecych robótek ręcznych jak: układanie wełny mineralnej / przy okazji odkryłam że nie lubię wełny mineralnej, zwłaszcza w nosie/, mocowanie profili, przykręcanie płyt, obsługa betoniarki, rozrzucanie kamieni na podjeździe....Oczywiście niczym jest mój wkład w porównaniu do wkładu pracy i czasu mojego mena. Skoro więc ja mam z tego tyle satysfakcji to ile on jej mieć musi..? Wow!
Prace, pracami, powoli ich ubywa. Oczywiście wiele zostanie do zrobienia nawet po przeprowadzce. Pewnie kilka ładnych lat ciągle coś będzie,.. potem pojawią się nowe... i tak już na zawsze. I chwała światu za to :)
Teraz o tym punkcie kulminacyjnym na który z utęsknieniem czekam. Nie o końcu prac ale o takim ich etapie aby można było wsród tych prac zamieszkać. :) Terminu nie ma, jednak jedno jest pewne - będzie to wiosna! I to jest najcudowniejsze chyba. Wiosna to idealna pora na przeprowadzki, wiosną łatwiej pozbywa się nadbagażu i jest szansa że przeprowadzę się faktycznie z tym co trzeba. Wiosenne porządki powinny temu sprzyjać. Powoli więc zabieram się do pracy :)
A oto moje "miejsce mocy"
Najpierw te prace :) Większość robiliśmy sami, "fachowców" biorąc tylko w razie prawdziwej konieczności. Tak więc naumiałam się kolejnych kobiecych robótek ręcznych jak: układanie wełny mineralnej / przy okazji odkryłam że nie lubię wełny mineralnej, zwłaszcza w nosie/, mocowanie profili, przykręcanie płyt, obsługa betoniarki, rozrzucanie kamieni na podjeździe....Oczywiście niczym jest mój wkład w porównaniu do wkładu pracy i czasu mojego mena. Skoro więc ja mam z tego tyle satysfakcji to ile on jej mieć musi..? Wow!
Prace, pracami, powoli ich ubywa. Oczywiście wiele zostanie do zrobienia nawet po przeprowadzce. Pewnie kilka ładnych lat ciągle coś będzie,.. potem pojawią się nowe... i tak już na zawsze. I chwała światu za to :)
Teraz o tym punkcie kulminacyjnym na który z utęsknieniem czekam. Nie o końcu prac ale o takim ich etapie aby można było wsród tych prac zamieszkać. :) Terminu nie ma, jednak jedno jest pewne - będzie to wiosna! I to jest najcudowniejsze chyba. Wiosna to idealna pora na przeprowadzki, wiosną łatwiej pozbywa się nadbagażu i jest szansa że przeprowadzę się faktycznie z tym co trzeba. Wiosenne porządki powinny temu sprzyjać. Powoli więc zabieram się do pracy :)
A oto moje "miejsce mocy"
niedziela, 24 lutego 2013
Trochę o Mnie.. trochę o Was..
Myśl o blogowaniu kiełkowała gdzieś we mnie od bardzo dawna, musiała jednak nabrać mocy urzędowej. Poza tym tak na prawdę to miałam najzwyklejszego stracha, że nie podołam. W dodatku nie wiedziałam jakiego bloga pisać? Wydawało mi się że powinnam się jakoś konkretnie określić i na nic nie mogłam się zdecydować...i tak sobie odpuszczałam...odpuszczałam...aż znowu mnie naszło. Tym razem jednak postanowiłam spróbować i już. Howk.
Pytanie o czym? jednak pozostało, więc postanowiłam że o niczym i o wszystkim. Że będę sobie skakać to tu to tam jak te moje myśli i dzielić się z Wami tym co mi tylko przyjdzie do głowy. Bo tu chodzi trochę o mnie ale też trochę o was. Ja się tu będę wywnętrzać i zaspokajać swoje megalomańskie zapędy ;) ale przecież mogłabym tego wcale nie publikować. Wy mam nadzieję od czasu do czasu poczytacie i naklikacie co macie o tym do powiedzenia. Bo tu chodzi o to żeby się czymś z kimś podzielić. Najlepiej w obie strony.
W każdym razie ja tak to widzę
pst. Na razie blog skromniutki, żeby nie powiedzieć ubożuchny... no wiem, wiem... Z czasem mam nadzieję że bezie lepiej. Nie chcę tylko ściągać fotek z netu, chciałabym żeby wszystko było tu moje. Zdjątka będą jak jakieś zrobię :)
pst.pst Bardzo chętnie wysłucham /wyczytam/ wszelkich uwag. Przyda mi się każda rada bo zieleniutka jestem w temacie straszliwie
doominion
Pytanie o czym? jednak pozostało, więc postanowiłam że o niczym i o wszystkim. Że będę sobie skakać to tu to tam jak te moje myśli i dzielić się z Wami tym co mi tylko przyjdzie do głowy. Bo tu chodzi trochę o mnie ale też trochę o was. Ja się tu będę wywnętrzać i zaspokajać swoje megalomańskie zapędy ;) ale przecież mogłabym tego wcale nie publikować. Wy mam nadzieję od czasu do czasu poczytacie i naklikacie co macie o tym do powiedzenia. Bo tu chodzi o to żeby się czymś z kimś podzielić. Najlepiej w obie strony.
W każdym razie ja tak to widzę
pst. Na razie blog skromniutki, żeby nie powiedzieć ubożuchny... no wiem, wiem... Z czasem mam nadzieję że bezie lepiej. Nie chcę tylko ściągać fotek z netu, chciałabym żeby wszystko było tu moje. Zdjątka będą jak jakieś zrobię :)
pst.pst Bardzo chętnie wysłucham /wyczytam/ wszelkich uwag. Przyda mi się każda rada bo zieleniutka jestem w temacie straszliwie
doominion
sobota, 23 lutego 2013
Niedoczas
To nie zupełnie jest moje pierwsze podejście do bloga. Zdecydowanie jednak pierwsze "na serio". Kiedyś zdarzył mi się blog na forum. Zdarzył mi się post, jeden jedyny. Popełniłam go tuż po północy w przedwigilijną noc 2010 roku. Okazuje się, że pomijając okoliczności nazwijmy to zewnętrzne, jest on nadal bardzo aktualny. Dlatego na początek postanowiłam się nim z wami podzielić :)
"Chciałabym napisać o wszystkim na raz, chociaż wiem, że to nie jest możliwe. Skoro jednak nie da się opowiedzieć całej historii w jednym wpisie to, od czego zacząć? Jaki wzór wybrać? Zwłaszcza, że północ wybiła i myśli nie chcą już formować się w sensowe zdania. Skaczą sobie „to tu to tam” i nie dają nad sobą zapanować.
No to zrobię sobie dzień dziecka w grudniu i dam sobie spokój z próbą sklecenia jakiegoś spójnego, foremnego wpisu. Też sobie poskaczę. Potem dołoży się to, co zostanie pominięte.
Jutro Wigilia a ja nawet w najmniejszym stopniu nie czuję, że to już. Niby choinka ubrana, jakieś tam zakupy zrobione, nawet śledzie są (kupione na razie), ale nic poza tym. W domu bajzel, żarełko w proszku a czasu coraz mniej. Jakieś dwa lata temu w swoim pseudo dzienniczku napisałam, że „w tym pokręconym żywocie, /…/ 48 na dobę może by stykło na to, co konieczne a czasem nawet na to, co ważne.” Podtrzymuje to. Zdecydowanie.
Niestety nie mogę się pocieszać, że jutro będzie lepiej, bo od rana mam zaplanowana kontynuację dzisiejszej pracy, która do świat ma się jak.. no nie wiem co a na wymyślanie już zbyt późna pora. Tylko nie myślcie ze narzekam, bo ta robota bardziej mnie cieszy niż pełne blachy pachnących placków. Dlatego ze przybliża mnie do tego, co upragnione, wyczekane... MÓJ dom. A co robiłam? A takie kobiece robótki ręczne: Taszczyłam pustaki na pięterko ha ha. No znaczna część była wciągana na..takim jakby pasku. Po schodkach tuptaliśmy tylko z wentylacyjnymi (chyba tak się nazywają) żeby się podczas wciągania nie potłukły. były jeszcze worki z cementem i wkłady kominowe – masakra, jakie ciężkie te wkłady, musiałam, naprawdę musiałam zastosować spychologię i zostawić z nimi mojego mena. Wierzcie mi to nie było miganie się od pracy – nie byłam w stanie wytaszczyć tego klocuszka po schodach. Zeszło nas troszkę ponad trzy godziny. Jutro powtórka. Dodam tylko że pełny szacun dla tych, którzy robią to osiem godzin dziennie przez większość życia…
Tak, nawet 48 godzin na dobę to mało."
Podpisuję się pod tym dwiema ?dwoma? rekami. Wciąż walczę z niedoczasem, który dominuje moją codzienność. Mam jednak nadzieję, że w jednej kwestii uda mi się z nim wygrać. Liczę na to, że wyskrobię trochę przestrzeni na spotykanie się tu z Wami :D
"Chciałabym napisać o wszystkim na raz, chociaż wiem, że to nie jest możliwe. Skoro jednak nie da się opowiedzieć całej historii w jednym wpisie to, od czego zacząć? Jaki wzór wybrać? Zwłaszcza, że północ wybiła i myśli nie chcą już formować się w sensowe zdania. Skaczą sobie „to tu to tam” i nie dają nad sobą zapanować.
No to zrobię sobie dzień dziecka w grudniu i dam sobie spokój z próbą sklecenia jakiegoś spójnego, foremnego wpisu. Też sobie poskaczę. Potem dołoży się to, co zostanie pominięte.
Jutro Wigilia a ja nawet w najmniejszym stopniu nie czuję, że to już. Niby choinka ubrana, jakieś tam zakupy zrobione, nawet śledzie są (kupione na razie), ale nic poza tym. W domu bajzel, żarełko w proszku a czasu coraz mniej. Jakieś dwa lata temu w swoim pseudo dzienniczku napisałam, że „w tym pokręconym żywocie, /…/ 48 na dobę może by stykło na to, co konieczne a czasem nawet na to, co ważne.” Podtrzymuje to. Zdecydowanie.
Niestety nie mogę się pocieszać, że jutro będzie lepiej, bo od rana mam zaplanowana kontynuację dzisiejszej pracy, która do świat ma się jak.. no nie wiem co a na wymyślanie już zbyt późna pora. Tylko nie myślcie ze narzekam, bo ta robota bardziej mnie cieszy niż pełne blachy pachnących placków. Dlatego ze przybliża mnie do tego, co upragnione, wyczekane... MÓJ dom. A co robiłam? A takie kobiece robótki ręczne: Taszczyłam pustaki na pięterko ha ha. No znaczna część była wciągana na..takim jakby pasku. Po schodkach tuptaliśmy tylko z wentylacyjnymi (chyba tak się nazywają) żeby się podczas wciągania nie potłukły. były jeszcze worki z cementem i wkłady kominowe – masakra, jakie ciężkie te wkłady, musiałam, naprawdę musiałam zastosować spychologię i zostawić z nimi mojego mena. Wierzcie mi to nie było miganie się od pracy – nie byłam w stanie wytaszczyć tego klocuszka po schodach. Zeszło nas troszkę ponad trzy godziny. Jutro powtórka. Dodam tylko że pełny szacun dla tych, którzy robią to osiem godzin dziennie przez większość życia…
Tak, nawet 48 godzin na dobę to mało."
Podpisuję się pod tym dwiema ?dwoma? rekami. Wciąż walczę z niedoczasem, który dominuje moją codzienność. Mam jednak nadzieję, że w jednej kwestii uda mi się z nim wygrać. Liczę na to, że wyskrobię trochę przestrzeni na spotykanie się tu z Wami :D
Subskrybuj:
Posty (Atom)