poniedziałek, 17 lutego 2014

Pór wyczuwanie

jeszcze w sobotę chodziłam po domu i podśpiewywałam:
"Zima, Zima, Zima"
stopniał stopniał śnieg
słońce  świeci .... no zapomniałam co ja tam dalej wykombinowałam ;)
lubię sobie tak przekręcać teksty...
a dzisiaj to już wiernie autorom wymrukuje: WIOSNA cieplejszy wieje wiatr....
aaaccccchhhhhhh

Powstrzymać się nie mogę :)
... i tak się zastanawiam czy to nie nasz ludzki zapomniany instynkt się we mnie nie odezwał. Roślinki, wiadomo, reagują na promienie słoneczka i wychylają się niepewnie. Czasem dają się po prostu zrobić w bambuko i przed wczesne wychylenie kończy się wiatrem w oczy tudzież mrozem w kuper... Tymczasem zwierzątka są bardziej cierpliwe, chociaż słonko nieraz przyświeci, ciepełkiem otula siedzą w tych swoich norkach czy innych ciepłych krainach i czekają. A tu podobno misie już zarzuciły drzemkę i zaczynają się rozglądać za czymś na ząb. Mój luby szpaka już zoczył... znak że zwierzątka pismo już nosem czują.. No właśnie czują czy nie? Zrobiło się ciepło i tym razem to one się wychyliły czy faktycznie mają instynkt który podpowiada im że zimy już w tym roku niet ?
Bo (tak wiem, nie powinno się zaczynać zdania od "bo") ... a więc, bo, jeśli to w istocie instynkt to czyż jego przejawem nie jest też to moje dzisiejsze podśpiewywanie i takie jakby wiosenne wrzenie krwi? Możliwe to aby ślady pierwotnych naturalnych instynktów człowieka do wyczuwania tego czego innymi zmysłami wyczuć się nie da, przetrwały w naszym wielce cywilizowanym (a co za tym idzie zdecydowanie instynktom przeciwnym) społeczeństwie ? W postaci choćby takiej MNIE? /sugestywne uniesienie brwi/
Nie wiem, postrząsać nie zamierzam. ale ciesze się niezmiernie że takie wrzenie właśnie mnie dzisiaj napadło. banan z oblicza mego nie schodzi i jest po prostu świetnie :D
czego sobie i wam radośnie życzę
doominion
pst. hmm... znowu pitolę co nieco ...

piątek, 10 stycznia 2014

"Kundelek" najlepszym przyjacielem człowieka !!!!

Frazes lekko zparafrazowany, mocno za to oklepany. Bynajmniej nie chodzi tu jednak o czworonoga. "Kundelkiem" pieszczotliwie nazywam moją nową zabawkę. A że nie jestem jedyna która na taką ksywkę wpadła, niejedna osoba więc sama się pewnie domyśliła. Żeby sprawa była jasna i klarowna: nie jest to rodzaj reklamy, reklamować nie będę! Będę się CHWALIĆ!!! Co za różnica? No dla mnie ogromna, bo skoro to ja się chwalę to znaczy że właśnie Ja MAM czym. Zareklamować to bym mogła coś co niekoniecznie jest moją własnością. Kundelek zaś własnością moją jest, moją i tylko moją i wara wszystkim od niego.... przepraszam... chyba mnie poniosło. Wybaczcie mi zaborczość - tak to już jest na początku każdego związku, trudno się dzielić nową miłością.
No ale do rzeczy bo coś mi się dzisiaj pitoli i to zdrowo (pitolenie mieści się mam nadzieję w obszarze słów dopuszczanych w że tak się wyrażę "publikacjach" internetowych?). Odkąd tylko dotarła do mnie wiadomość o istnieniu książek w wersji "e", zdecydowanie deklarowałam wyższość papieru nad "e"kranem. Wyższość tą zresztą deklarować będę do grobowej deski ze względu na zwykły i baaaaardzo subiektywny sentyment. Ze względu na zaangażowanie zmysłów których żadne "e" w żaden sposób zaangażować nie może (ok! troszkę przesadziłam - są "e" angażujące ale zupełnie z innej beczki niż książki np. "e"papieros). DOTYK! i oczywiście POWONIENIE. Zdecydowanie moje ulubione zmysły. Nie powiem, wszystkie potrafią zapewnić niesamowite przeżycia, zwłaszcza wszystkie na raz ale te dwa potrafią mieć w sobie coś magicznego. I w przypadku książek to coś dla mnie właśnie mają... 
Kwintesencjo życia!! znowu mnie wywiodło w pole. Miałam o wyższości książki papierowej napomknąć mimochodem w kontekście mojego kundelka właśnie ale co zbok to zbok. Jak się ma na jakimś punkcie świra to nie można pobieżnie liznąć tematu - choćby nie wiem co i tak pociągnie za sobą...
Więc wyższość wyżej wspomnianą uznaję, deklaruje i wierność jej ślubuje ;) Niemnie jednak gdy w łapki swe kundelka dorwałam przekonałam się że nie taki e-book straszny jak go malują. Żeby była jasność - do czynienia z e-bookami wcześniej miałam wcale nie mało. Jenak że czytane na komputerze... no sporo do życzenia pozostawiają, a kundelek to już insza inszość, inny komfort, inne zużycie materiału (znaczy się mnie a w szczególności ślepi moich), inna skala dostępu. No chcąc nie chcąc przyznać muszę że przyjacielem on mym jest ;). Łakomie pochłaniam stronę za strona, każdą chwilę wolną mu poświęcam , jestem jak zakochana nastolatka haha
Niewiele z tego mojego chwalenia się wyszło gdyż język mnie dzisiaj wodzi na manowce i bzdury jakieś same z siebie się plotą

pst. możliwym że wpływ to jest lektury której właśnie każdą rzeczoną chwile poświęcam, i autora jej :). Mam nadzieję że mi to wybaczone będzie. Skończę lekturę, skończę też i (oby!!!) pitolenie
czego sobie i wam gorąco życzę
miłego dnia 
doominion

poniedziałek, 28 października 2013

Super Apki i spacer na Kopiec

Poszalałam ostatnio na telefonie i ściągnęłam sobie dwie super apki. W każdym razie mnie wydają się super.
Jedna to aplikacja służąca śledzeniu snu. Dokładniej faz snu. W teorii ma to wyglądać tak, że ustawiany poprzez tą aplikację budzik (z półgodzinnym zapasem) dzwoni w najbardziej właściwym czasie, po przejściu wszystkich faz snu. Dzięki temu budzimy się łatwiej i jesteśmy bardziej wypoczęci. Aż mnie palce swędziały z niecierpliwości żeby przekonać się jak jest z praktyką. W praktyce jednak w weekend zadziałała aplikacja Maja, która bierze pod uwagę tylko i wyłącznie fazy snu własnego.  Wszystkie mamy kilkulatków aż za dobrze wiedzą co mam na myśli ;)
Dzisiaj budzik zadzwonił mniej więcej w połowie zakresu i mam wrażenie że wstawało mi się dość dobrze. Oczywiście włączyłam 10minutowe dosypianie. A jakże. Nie byłabym sobą. W każdym razie po tych 10 minutach wstałam bez większych oporów. Żeby jednak pochwalić, a nawet polecić ten telefoniczny gadżecik muszę mieć pewność że to nie było placebo. Będę obserwować efekty i na pewno dam znać jak mi się to podoba :)
A teraz druga zabaweczka - krokomierz. Z czym to się je każdy wie. Sama nazwa nie pozostawia zbyt dużego pola dla wyobraźni. Aplikacja prosta, przejrzysta. Kroki mierzy dość dokładnie - chodziłam z telefonem w ręce i sprawdzałam hihi. Przy okazji przelicza kroki na metry/kilometry (trzeba tylko podać długość własnego kroku) oraz na spalone kalorie.. Założyłam sobie w pierwszym dniu 5 tysięcy kroków (było już popołudniu) i oczywiście szybko przekonałam się że chodzę znacznie mniej niż mi się wydawało. Uparłam się na te pięć tysięcy, zebrałam w sobie i zrobiłam spacer na Kopiec! Jak ja dawno tego nie robiłam. Kiedyś to była moja ulubiona forma nauki bądź "myślenia" a może lepiej powiedzieć "rozmyślania". Cel osiągnęłam a nawet przektroczyłam :)
Nie wiem jak  długo sama aplikacja będzie mnie mobilizować do zwiększenia użycia nóg własnych jako środka transportu, na chwile obecną daje mi kopa. Dzisiaj znów pewnie na Kopiec się wybiorę, no chyba że warunki będą niesprzyjające (preferuję w tym czasie "wolną chatę" bo jakoś tak głupio przy kimś walcować dookoła fotela hihi)
Miłego tygodnia
doominion

piątek, 25 października 2013

Zastaw się, a poskarż się?!


Dużo się ostatnio mówi o pozytywnym myśleniu. Na fali słynnego „The Secret”, wszędzie można znaleźć rady jak pokochać siebie i swoje życie: na FB, w tekstach piosenek, w całej masie artykułów, szkoleń, poradników. Młode pokolenia nie chcą się już zamartwiać, narzekać i narzekania słuchać.  Fajnie.  Jako urodzonej optymistce podoba mi się ta „moda”.  Jestem całą sobą na TAK! J

Niestety, na co dzień obserwują coś zupełnie innego …masę ludzi myśli o sobie, jako o pozytywnie nastawionych, ale chyba nie do końca jest świadomych własnych myśli i słów.

Jestem zatwardziałym użytkownikiem Komunikacji Miejskiej, więc mam okazję, na co dzień słyszeć znacznie więcej niż bym chciała haha. I żeby nie było – NIE siedzę z uchem nastawionym na odbiór. Zazwyczaj zatapiam się w jakiejś lekturze lub słodkiej drzemce. Często jednak nie słyszeć się nie da. No zresztą sami wiecie ;) I dzisiaj właśnie miałam wątpliwą przyjemność wysłuchania rozmowy dwóch nie aż tak Starszych Panów. To była cała litania. Ufff! Wszystko źle, tragicznie do… kitu… praca, zdrowie, czasy, rząd i nie wiem, co tam jeszcze. Generalnie nawet nie zwróciłabym na ten wywód uwagi gdyby nie powtarzające się co parę zdań: „Ja nie narzekam”!, „Ja się nie skarżę!” ….taaaa…

A kiedy idę przez miasto z bananem na twarzy ludzie jakoś tak dziwnie się na mnie patrzą ;). Choć zdarzało się, że ktoś tym uśmiechem odpowiedział i to było super!

Mam nadzieję, że moda na radość życia rozprzestrzeni się i dotrze do coraz większej ilości ludzi nie tylko tak z pozoru, ale tak w środku też.

Czego sobie i wam gorąco życzę.
MIŁEGO Weekendu
doominion

poniedziałek, 21 października 2013

Sztuka Wyrzucania

Wbrew pozorom wcale nie taka prosta sprawa. Od dwóch miesięcy próbuję się rozprawić z naszym dobytkiem, w efekcie przekładając większość rzeczy z miejsca na miejsce niezdolna do podjęcia ostatecznej decyzji. Bo niby skoro nie przeniosłam tego przez ostatnie właściwie 4 miesiące, skoro przez ten czas nie było mi zupełnie potrzebne to jakie są szanse, że wogóle potrzebne będzie? (Wykluczam tutaj zupełnie rzeczy użytku sezonowego - ich przydatność zweryfikuje dopiero odpowiednia pora roku). I już, już prawie decyduję o pozbyciu się tego czy tamtego kiedy kiełkuje myśl: "A jeśli jednak, to co?" Nie wspominając już o pomysłach "a jak by to tak przerobić?... " Zgroza!!!
 A na dokładkę moja sentymentalna natura nie chce rozstać się z całą masą bezużytecznych drobiazgów.
Tak, człowiek jest straszliwie przywiązującym się stworzeniem. Przywiązujemy się do ludzi, do miejsc, do rzeczy... Do tych ostatnich wbrew pozorom wcale nie najmniej. Paradoksalnie podziwiamy postacie outsiderów, wolnych duchów, którzy nie potrzebują nic poza tym co mogą w każdej chwili ze sobą zabrać. No... przynajniej ja zawsze podziwiałam. Teraz zaś dobitnie przkonuję się, że ze mnie żaden niebieski ptak nie jest, że materializm nieźle mnie sobie owinął wolkół paluszka.
Nic to, bedę walczyć z tym całym graciarstwem dalej.
Howk
pst. żeby nie było kilka reklamówek klamotów w sobotę poleciało precz

Teraz z innej beczki: Popełniłam pierwsze dwa chlebki w mojej kuchennej karierze
focia kiepskiej jakości ale i tak jestem z siebie dumna
miłego tygodnia
doominion

piątek, 18 października 2013

Rozpiera mnie energia...

Niby jesień za oknem, czas raczej refleksyjno-melancholijno-dołujący a mnie wena ostatnio dopadła. Jakoś tak mi się chce. Fajne uczucie.
Korzystam z niego by ogarnąć jak najwięcej, i planuję, planuję, planuję. Ile z tych planów wejdzie w czyn to się okaże ale dobrze jest jak w głowie buzuje pozytywnie, jak pomysły pojawiają się niczym przysłowiowe grzybki po deszczu. Sporo z nich dotyczy  szumnie mówiąc "ogrodnictwa". W tym roku byłam, popełniłam mini wrzywniczek. Ot, może ze dwa metry kwadratowe. Wiele tam nie rosło, za to jak ucieszyło :). Razem z moją młodszą latoroślą posiałyśmy rzodkiewkę, bazylię, koperek, fasolkę szparagową, cukinię i ku ozdobie groszek pachnący. Uwielbiam te niepozorne kwiatuszki. Cukinia wprawdzie wzeszła tylko jedna ale reszta obrodziła przepięknie.
Teraz więc przygotowuję już większe poletko na rok przyszły. Można powiedzieć, że złapałam bakcyla. A pomysłów co to w nim się znajdzie co niemiara. Marzą mi się malutkie pomidorki (mamcia będzie też rozsadzać takie granatowe! ), patison, bakłażan, szpinaczek, buraczki, ziółka wszelakie, jarmuż a tak naj naj najbardziej skorzonera, której nijak dostać na żadnym placu ani w sklepie nie mogę. Do tego owoce, krzewy, drzewka... uff
Oby zapału wystarczyło na plewienie haha

Na razie moje tegoroczne plony i oczywiście pachnący groszek :)
miłego weekendu :) Domi





Puk Puk

No takiej długiej przerwy to jeszcze nie było. W zasadzie był czas kiedy zastanawiałam się czy tego mojego bazgrolenia nie wykasować. Przecież tego nawet blogiem nie można nazwać. A taką miałam frajdę na początku, w zasadzie nadal mam jesli już się tylko do tego zabiorę. Tylko zapał rozmienił się był na drobne.
W każdym razie zostaję jeszcze trochę. :)
A tak w ogóle to czy ktoś tu jeszcze bywa: Puk Puk! Zobaczymy ...

Skoro postanowiłam jeszcze w bloga się pobawić postanowiłam też przemyśleć moją na niego koncepcję. Na początku miały być to jakiś takie przemyślenia, coś czym można się z innymi podzielić. Nie chciałam ani kulinarnie, ani zbyt dzienniczkowo bo w sumie co ludzi może obchodzić co ja tam robię codziennie i co jem? I to było własnie moją zgubą bo poza codziennością, która ściga mnie od rana do wieczora aż tyle do dzielenia się nie ma. Nie chcę przez to powiedzieć że moje życie jest nudne. O nie. Moje życie jest PASJONUJĄCE. Dla mnie!!!!
Ostatecznie spinać się nie będę. Po co zakładać jakieś koncepcje i inne ramy. Stawiam na swobodę. Jeśli najdzie mnie ochota na smakołyk- będzie smakołyk, jesli na fotki - będzie mój świat na foci a jeśli będę miała dzień na wywnętrzanie się pozanudzam was tym i owym. Jesli ktoś znajdzie w tym galimatiasie coś ciekawego dla siebie - SUPER. Jęsli nie, niech szuka dalej - internet jest przeogromy :)

A dzisiaj mam ochotę na trochę słońca. Cudna Polska Złota Jesień która tylko na chwileczkę jest nieobecna