wtorek, 12 marca 2013

w wolnej chwilce :)

Zajrzałam do was na chwilkę pomiędzy różnymi zajęciami. Pomyślałam, że fanie byłoby wam o czymś poopowiadać, chociaż nie przychodzi mi do głowy nic konkretnego. Dla mnie jednak każdy pretekst jest dobry żeby się spotkać. :)
Skoro już zatem tu jestem to wyspowiadam się z moich szumnych porządkowych postanowień:

Pokładowy Dziennik Porządkowy
Dzień 1- Ruszyłam ostro zaraz po odłożeniu myszki. Wypłynełam na głębokie wody i jestem z siebie bardzo dumna. Wiem, że efekty mojej pracy nie utrzymają się zbyt długo ale nawet ta świadomość nie odbiera mi satysfakcji :) Więc:
-korytarz - Ok. korytarzyk - ale nie rozmiar jest tu istotny tylko stopień zagracenia. Wierzcie mi to był korytarz przez duże K. Zajęłam sie nim dogłębnie, nie żadne takie pobieżne ogarnianie jak zazwyczaj. Odgruzowałam, odpajęczyłam /wstydzik/, posegregowałam - w efekcie cała reklamówa butów poszła precz, wypucowałam / barierkę pucowała córcia - moje słoneczko/. Przebrnęłam przez wszystkie kąty.. i tu niespodziewanie znalazłam siatkę orzechów włoskich, ładnie podeschły, teraz trzeba je tylko wyłuskać :)
- pokój dzienny - w zasadzie jest to cała istota naszego mieszkanka. Dysponujemy jeszcze przestrzenią sypialniano-przechowalniową, w której trzymamy pewną część naszego grajdołku. Wyobraźacie sobie cały dobytek czteroosobowej rodzinki na takim szalonym metrażu? Jasne, że wszystko pęka w szwach i wylewa się gdzie popadnie. Tak że czasem przejść trudno /wstydzik, znowu/. Zajęłam sie parterem /strefą przypodłogową/ i ogólnym doprowadzeniem pokoju do stanu używalności.
pst. wracam wieczorem z budowy, styrana ale szczęśliwa, a moja młodsza latorośl wita mnie okrzykiem: "Popatrz mamo jak Gabi ładnie posprzątała!" /tak zwany :blink:/ .. tak w ramach dygresji
- prace rutynowe czyli gary /razy 3/, wielokrotne pranie, segregacja smieci itp.
- nasz domek kochany - na koniec postanowiłam się zmierzyć z farbą zaschniętą na framugach. Dałam jej popalić :)
Dzień 2 - Leniwa Niedziela / no prawie Dzień Trola jak to mówi koleżanka, prawie bo jednak się ogarnęłam/ - pozwoliłam sobie na nic nierobienie - oczywiście nie licząc prac rutynowych ;)
Dzień 3 - osiadłam na mieliźnie- po pracy tknełam tylko to co tykać musiałam: popitrasiłam i gary pomyłam. Do czynnosci pomycia przyłączyła się potworella starsza. W wyniku pomywania wykluła się głupawka. :):):)  trochę dziwnie domownicy na nas spogladali :) Głupawka zaś zaowocowała wspólnym oglądaniem bajki "Megamocny". Mocna rzecz! Mała była nieco zdegustowana naszym rozbawieniem... Fajny wieczór to był...

no i tak z niczego znowu pościk o sprzątaniu... hmmm. Przynać się w dodatku muszę, że trochę odgrzewany.. byłam już kończyłam go klikać kiedy jak to ja nacisnęłam COŚ! i wszystko poszłooooo. Wersję numer 2 zanotowałam więc na kartce dla uniknięcia podobnych cosiów i dopiero teraz przeklikałam tutaj. Taaa trochę techniki i człowiek sie głubi ;)

pst. odkopałam przypadkiem rysunek który popełnił dla mnie wirtualny znajomy. Właśnie apropo sprzątania, w tym wypadku jeszcze budowy:)

miłego dnia :) doominion

sobota, 9 marca 2013

Zbieractwo, kolekcjonerstwo kontra wiosenne porządki

Gdzieś kiedyś przeczytałam, że zbieractwo jest naszym ewolucyjnym dziedzictwem po ludach koczowniczych czy pierwotnych, które wykorzystywały wszystko co znalazły, dla których wszystko mogło okazać się przydatne. We mnie to dziedzictwo jest zdecydowanie silniejsze niż w innych. Jestem ciężkouleczalnym zbieraczem-kolekcjonerem czyli straszną bałaganiarą. Wszystko uważam albo za potrzebne, albo ulubione albo pamiątkowe. A jak żadna z tych kategorii nie pasuje to znajdę inny pretekst żeby nie wyrzucać. Siłą rzeczy ma to jeden rezultat - zdecydowanie za dużo wszystkiego na zbyt małej przestrzeni, tak zwany bajzel. Oczywiście mają w tym swój udział pozostali członkowie mojej familii: potworelle bez wątpienia odziedziczyły maminą zdolność do robienia wokół siebie pobojowiska.
A w przeszłości było jeszcze gorzej ... Miałam wtedy ogromne kolekcje różnych pierdół. Czego u mnie nie było.. klasówki z podstawówki. Papierzysków wielkie sterty. Pudła, torby i koperty...  Świstki, szczępki, duperele i różności innych wiele :) 
Aż trafiłam na książkę, która przyniosła opamiętanie: "Feng Shui Jak pozbyć się bałaganu ze swojego życia" Karen Kingston. Dlatego właśnie jestem ciężkouleczalną a nie nieuleczalną bałaganiarą. :) Od czasu do czasu wyciągam tą książkę z półki i biorę się za porządki. Za każdym razem udaje mi się pozbyć nieco z tych rzeczy, które poprzednim razem absolutnie jeszcze były mi potrzebne. Ostatnie inspirowane tą książką porządki były zdecydowanie zbyt dawno. Nadszedł czas. 
Zakładam niniejszym Pokładowy Dziennik Porządkowy. Znam siebie i nawet się nie łudzę że będę wpisy aktualizować codziennie. Postaram się jednak przynajmniej raz w tygodniu zdać relację z tego jak mi idzie. Tym razem muszę dać sobie radę sama /książka chwilowo jest wypożyczona/ Mam za to inną wyjątkową motywację - nie mogę /wróć/ NIE CHCĘ zabierać tej całej graciarni z nami do nowego domu. Wiosna sprzyja sprzątaniu /przynajmniej tak się mówi/ a więc: Kapitanie do dzieła!
Plany najlepiej wprowadzać w życie od razu, zanim zacznie się spychologia... uciekam do sprzątania..
miłego weekendu 
doominion

wtorek, 5 marca 2013

Spacerologia... i zapiski luzem

Spacerologia: znacie ten kawałek Mariusza Lubomskiego?...
..."Mam ręce w kieszeniach, a kieszenie jak ocean,
Powoli chodzę i rozglądam się,
Kieszenie jak ocean, a ręce mam w kieszeniach,
Dlatego wiem gdzie żyję, dobrze wiem...."
Dzisiaj jest tak cudowne słońce, że nie mogłam się oprzeć żeby części drogi do pracy nie odbyć pieszo. Dla wyjaśnienia, mieszkam pod Krakowem. Do pracy dojeżdżam autobusem i tramwajem.. i tramwajem.. Więc sobie z tego pierwszego wysiadłam trochę za wcześnie a do tego drugiego wsiadłam dość późno :). To był wspaniały spacer. Szłam sobie (moimi ukochanymi plantami między innymi), szłam, nie za wolno , nie za szybko, dokładnie tak jak sobie mnie te moje nogi niosły. Nazwijmy to raźnym krokiem. Słuchałam sobie muzyczki dzięki dobrodziejstwu technologii, obserwowałam ludzi i otaczający mnie świat... Od czasu do czasu przystawałam żeby przyjrzeć się czemuś co zwróciło moją uwagę, żeby wystawić twarz do słońca i poczuć jego "dotyk". Banan na mojej twarzy dojrzewał coraz bardziej... Czasu i dystansu ubywało a że było mi mało to zboczyłam do parku przy ulicy Lubicz. Czasem tak robię właśnie kiedy spacerek pod drzewami plant nie zaspokaja mojego głodu.. Wchodzę zaledwie w maleńki skrawek parku, dosłownie kilka kroków w bok by za kilka następnych kroków wynurzyć się z powrotem na ulicy :) taka spacerowa dygresyjka haha.
Dodatkowym smaczkiem jest to że choć ulica zatłoczona, park puściutki więc można sobie podskoczyć, zakręcić się czy w jakikolwiek inny sposób wyartykułować radość :) /przepraszam za nagminne powtórzenia uśmieszków ale dzisiaj nie mogę się powstrzymać/.
 Nie trzymam rąk w kieszeniach /mogłabym nie zdążyć wyjąć gdybym się potknęła a to zdarza mi się dość często/, jak już wspomniałam nie chodzę powoli ale kiedy tak idę i po prostu sobie jestem ja też czuję że "wiem gdzie żyję".
Wyszło prawie filozoficznie a miało być o zwykłej chwili w której czułam się dobrze i którą się chciałam z wami podzielić. Bo radością trzeba się dzielić z wszystkimi naokoło, żeby was pozarażać:) Uśmiechem też. Kiedy tak sobie szłam z tym bananem na twarzy jeden starszy pan odpowiedział mi uśmiechem i widziałam że sprawiło mu to radość.

Zapisane
A teraz jeszcze zapiski luzem. Będą się pewnie pojawiać od czasu do czasu - kiedy chcę wam coś powiedzieć a nie mam jak /kompek mocno okupowany jest zazwyczaj/ robię luźne notki na kartkach papieru...
ta jest pierwsza - z niedzieli ... jakiś czas po spłodzeniu poprzedniego posta:
Jeszcze tydzień temu miałam wizję tego bloga wypełniającego się postami. Dziesiątkami postów! Czułam że tyle chciałabym wam opowiedzieć, tyloma myślami i wrażeniami się podzielić. A tu ledwie jeden czy dwa na tydzień udaje mi się spłodzić. A i to jakieś takie niespójne, nieoddające zupełnie tego co mi w głowie siedzi /ok. "zupełnie" to jednak przesada - niewystarczająco - to na pewno/. Przyczyna prozaiczna i całkiem do przewidzenia. Istoty moje 3 /dzieci pci niewieściej sztuk 2 i men jeden/. Ledwie zasiądę nad klawiaturą ze szczerym zapałem, podnosi się gwar głosów niecierpliwych: jedno głodne, drugie nie czuje się dobrze, trzecie koniecznie teraz musi o coś zapytać, coś opowiedzieć.... Dołączając do tego wieczny harmider - znak firmowy mojego domostwa - niniejszego niby posta postanowiłam naskrobać w miejscu bardziej ustronnym ;) /tak, tak właśnie tam/. Z rana przed pracą powinnam zdążyć to przepisać.
 /.. nie zdążyłam/

pozdrawiam was wszystkich słonecznie
doominion





niedziela, 3 marca 2013

Tu i Teraz

W przytoczonym w pierwszym poście fragmencie jest o pracach budowlanych... między innymi :) Od tamtej chwili minęło przeszło dwa lata. W tym czasie włożyliśmy w budowę naszego domku ogrom pracy który przyniósł ogromne zmiany. Wprawdzie wciąż jeszcze jest sporo do zrobienia, jednak ten cudowny dzień kiedy spakuję swoje manele i zacznę nowe życie w nowym miejscu jest TUŻ TUŻ.
Najpierw te prace :) Większość robiliśmy sami, "fachowców" biorąc tylko w razie prawdziwej konieczności. Tak więc naumiałam się kolejnych kobiecych robótek ręcznych jak: układanie wełny mineralnej / przy okazji odkryłam że nie lubię wełny mineralnej, zwłaszcza w nosie/, mocowanie profili, przykręcanie płyt, obsługa betoniarki, rozrzucanie kamieni na podjeździe....Oczywiście niczym jest mój wkład w porównaniu do wkładu pracy i czasu mojego mena. Skoro więc ja mam z tego tyle satysfakcji to ile on jej mieć musi..? Wow!
Prace, pracami, powoli ich ubywa. Oczywiście wiele zostanie do zrobienia nawet po przeprowadzce. Pewnie kilka ładnych lat ciągle coś będzie,.. potem pojawią się nowe... i tak już na zawsze. I chwała światu za to :)
Teraz o tym punkcie kulminacyjnym na który z utęsknieniem czekam. Nie o końcu prac ale o takim ich etapie aby można było wsród tych prac zamieszkać. :) Terminu nie ma, jednak jedno jest pewne - będzie to wiosna! I to jest najcudowniejsze chyba. Wiosna to idealna pora na przeprowadzki, wiosną łatwiej pozbywa się nadbagażu i jest szansa że przeprowadzę się faktycznie z tym co trzeba. Wiosenne porządki powinny temu sprzyjać. Powoli więc zabieram się do pracy :)

A oto moje "miejsce mocy"